Nie łudźmy się, że przekonamy zagorzałych zwolenników rządzącej „Koalicji Chlorku Potasu” i dotrzemy do nich z racjonalnymi argumentami. Często bowiem chęć głosowania na bandę Tuska wypływa nie tyle z politycznych preferencji, co po prostu z… niemoralnego stylu życia.
Polityka jest przedłużeniem etyki. Zawsze. W tę czy w drugą stronę. Nasz wybór będzie miał wpływ na zniszczenie albo zachowanie narodowych obyczajów. Ale działa to nie tylko jako skutek naszych wyborów, lecz również jako przyczyna.
Wyobraźmy sobie człowieka, który jest po rozwodzie, albo i dwóch, zranił w ten sposób kilkoro dzieci, a do tego ma na sumieniu chirurgiczne „przerwanie ciąży” albo korzystanie z tabletek poronnych. Czy taki człowiek zagłosuje na opcję polityczną choćby luźno związaną z tradycyjnymi zasadami moralnymi?
Wesprzyj nas już teraz!
Ale nie idźmy aż tak daleko. Cofnijmy się o krok i przyjmijmy, że nasz przykładowy wyborca nie złamał przysięgi małżeńskiej i żadnego dziecka nie zabił. Ale ma „lewicową wrażliwość”, czy też po prostu liberalny światopogląd. Zakłada dopuszczalność „opcji awaryjnej” – zarówno w kwestii małżeństwa, jak i w kwestii tzw. aborcji. Czy taki człowiek będzie popierał opcję polityczną jakkolwiek związaną z odwiecznym ładem moralnym?
Na oba pytania można by udzielić prostej odpowiedzi: Nie. Ale sprawa staje się nieco bardziej skomplikowana, gdy okazuje się, że na prawicy z wiernością przysiędze małżeńskiej i poszanowaniem życia też bywa różnie. Można by mnożyć przypadki prawicowych polityków, którzy są rozwodnikami oraz lewicowych, którzy od kilkudziesięciu lat żyją w jednym małżeństwie.
Mało tego, można by wskazać przykład Ameryki, a więc kraju, w którym najwięksi bohaterowie są rozwodnikami i nikomu to nie przeszkadza. Donald Trump i część jego administracji, legendy męskiego kina, które nie splamiły się głosowaniem na Partię Demokratyczną i tak dalej. Tam już dawno polityczny konserwatyzm oderwał się od konserwatyzmu obyczajowego.
Choć w Stanach Zjednoczonych swoje badania prowadził Pitrim Sorokim – który na podstawie danych porównawczych dowodził (choćby w książce Amerykańska rewolucja seksualna), że każda upadająca cywilizacja cechowała się anarchią seksualną i falą rozwodów – to jednak właśnie Amerykanie stworzyli ten schizofreniczny klimat, który zaczyna zadomawiać się na całym świecie, również w Polsce.
Mówienie o prawicy oderwanej od zasad moralnych w kwestiach rodziny i małżeństwa jest równie absurdalne jak sformułowanie „wierzący – niepraktykujący”. Ale komu to dziś przeszkadza?
I tu dochodzimy do sedna problemu, a przy okazji do istotnej osi sporów politycznych. Twierdzę, że istnieje zupełnie inna linia podziału, niż ta, którą proponują nam elity polityczno-medialne. Jest to linia moralna. Oczywiście, nie zdołam tego udowodnić (choćby z powodu braku badań w Polsce), ale uważam, że w naszych wyborach politycznych często kierujemy się bardziej podświadomą niż świadomą intuicją wypływającą bardziej ze stylu życia niż z refleksji na temat programu wyborczego i przewidywanych skutków dla Polski.
Myślę, że warto wziąć to pod uwagę, gdy próbujemy zrozumieć, dlaczego tak wiele osób popiera radykalną lewicę, a są wśród nich takie, które wciąż deklarują jakieś bliżej nieokreślone związki z katolicyzmem.
Filip Obara
Filip Obara: Czy jest sens głosować przeciwko Trzaskowskiemu?